Chyba Allah nas wysłuchał, gdyż niebawem na horyzoncie pojawiła się maszyna jadąca z Kulma. Nie zastanawiając się wyskoczyliśmy na drogę energicznie machając łapami. I mamy transport. W maszynie był kierowca oraz pasażer Chalak Nazar. Alek (tak nazywaliśmy naszego nowego znajomego) szybko zrobił wywiad, co tu robimy, skąd się wzięliśmy i czy coś jedliśmy, hehe. Powiedział, że nas zabiera do siebie do domu, bo na pewno jesteśmy głodni ;-) z przyjemnością skorzystaliśmy z zaproszenia - zawsze to milej spędzić wieczór w murgabskim domu niż na terminalu, pomiędzy tirami.
Alek okazał się świetnym gościem. Miał 36 lat, żonę i trójkę uroczych dzieciaków. Ale jak się później okazało, jego rodzina mieszkała w Szudzand,a w Murgabie pomieszkiwał ze swoją teściową i jej synami.
Weszliśmy do jednego z podwórek na ulicy Lenina - w domu były 3 pokoje - jeden przeznaczony był na spiżarnię, w drugim była kuchnia i podest do siedzenia i spania, trzeci natomiast, największy, przeznaczony był na uroczystości i dla gości.
Rozmawiało się bardzo przyjemnie, przez dom przewijało się mnóstwo osób, więc nie mieliśmy chwili na nudę. Najwięcej czasu spędzaliśmy nad mapą - każdy wskazywał jakieś ciekawostki i snuł opowieści.
Na kolacji na stole pojawiła się wielka micha smażonych ziemniaków z cebulą oraz mięso...i tu niespodzianka, nie do końca miła - okazało się, że zjedliśmy Marco Polo!