Wstaliśmy wraz ze wschodem słońca. Głowy bolą, spało się ciężko. Marcin poszedł do pasterzy by wypytać się o przełęcz, ja zabieram się za gotowanie śniadania. Po godzinie Marcin wraca z piątką dzieciaków ;-) niestety przychodzi również ze złymi wieściami, że przełęcz jest zasypana ogromną ilością śniegu i że nikt jeszcze w tym roku jej nie przeszedł. Zwinęliśmy namiot i poszliśmy z powrotem do pasterzy, którzy czekali na nas już z ajranem (kefir). Rzeka o świcie miała na szczęście mało wody, więc w miarę suchą nogą udało nam się pokonać szeroką roztokę.
Po krótkiej rozmowie postanowiliśmy podejść bliżej przełęczy i na własne oczy przekonać się jakie są możliwości jej przejścia. Weszliśmy na wysokość około 4800 m n.p.m. tu już byliśmy pewni, że nie damy rady :( nie mieliśmy sprzętu, tylko kije trekkingowe, to zdecydowanie za mało... trochę rozczarowani po kilku godzinach wróciliśmy do pasterzy.
Głowy dalej bolą, mnie trochą mdli, w dodatku dostaliśmy do wypicia pamirski czaj! herbata z mlekiem, solą i masłem - to nie poprawiło mojego samopoczucia. Marcinowi herbata smakowała, mi zdecydowanie mniej. Każdy łyk wyciskał mi łzy z oczu, ale nie miałam możliwości pozbycia się trunku. Podjadałam duże ilości lepioszki by zabić smak słonej herbaty - chyba tylko to uratowało mnie przed pawikiem. Resztę dnia spędziliśmy z pasterzami. Uczyliśmy się ich życia codziennego. Jako obserwatorom z boku wszystko wydawało się takie piękne i idealne - wysokie góry, kamieniste zbocza, w dole piękna roztoka, liczne wodospady... w tym całym ogromie krajobrazu kilka kamiennych chatynek, dym unoszący się z otworów w dachach, stado kóz do wydojenia, dzieci biegające z wiadrami po wodę, pasące się w oddali krowy, pranie wyłożone na rozgrzanych kamieniach, zapach gotującego się mleka, pieczonej lepioszki... piramidy suchego łajna krów, którym pali się w piecach. Ciężka to jednak praca. Twarze 9-latków pomarszczone, wysuszona i odmrożona skóra, dłonie niczym u staruszków. Uśmiechy jednak nie znikały nikomu z ust. To było niesamowite - wszyscy się śmiali, żartowali, mieli mnóstwo energii i siły. Z dzieciakami szukaliśmy rubinów i granatów, uczyliśmy ich rozpoznawać skały. Zabaw i śmiechów nie było końca.
Noc spędziliśmy rozbici w sąsiedztwie pasterskich chatynek.